sobota, 15 listopada 2014

Blog zawieszony

Przepraszam, ale chwilowo muszę zawiesić bloga. Mam coraz mniej czasu i chyba braknie mi już weny. Jak tylko ona się u mnie pojawi, natychmiast nadrobię zaległości ;)
Mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe.
Ściskam!
~~Ami

czwartek, 26 czerwca 2014

Rozdział 11 Wziąć się w garść


            Otworzyłam lekko oczy. Zobaczyłam tylko białe oślepiające światło. Gdzie ja jestem? – pytałam sama siebie. Po chwili poczułam uścisk dłoni. Otworzyłam szerzej oczy i zobaczyłam siedzą obok mamę i tatę. Uśmiechali się. Chciałam coś powiedzieć, ale z mojego gardła wydobył się tylko słaby dźwięk. 
- Cśśśś… - Mama gładziła moją dłoń. – Jesteś w szpitalu. Miałaś wypadek na przejściu dla pieszych. Pamiętasz? – Pamiętałam tylko to. Pamiętałam jak trafiłam ostrość… Pokiwałam leciutko głową. – Byłaś nieprzytomna pięć dni. W czasie wypadku doszło do poważnych obrażeń. Masz złamaną lewą rękę. – Rzeczywiście, dopiero teraz uświadomiłam sobie, że mam ją ustabilizowaną. – Wstrząśnienie mózgu, rozbity łuk brwiowy… - Odruchowo sięgnęłam ręką do głowy. Poczułam pod palcami opatrunek. – I teraz spokojnie, Wiki. Masz wyciętą lewą nerkę.
Co?! – chciałam krzyknąć. Jak to? Nie, to niemożliwe. Słyszałam, że da się żyć z jedną nerką, ale nigdy nie wyobrażałabym sobie, że ja miałabym  tak żyć.
Nagle zaczęłam szybciej oddychać. Mimo podłączonego tlenu, nie mogłam złapać powietrza.
- Siostro! – krzyknął tata.
- Spokojnie, Wiktorio. Nic się nie dzieje. Spokojnie. – Do mojego łóżka podeszła młoda czarnowłosa kobieta. Wyglądała na około 25 lat. Była śliczna. Przestawiła coś w aparaturze, uśmiechnęła się i wróciła do biurka w rogu sali. 
- Była tutaj Marlena i jej brat. Bardzo martwili się o ciebie.  - Uśmiechnęłam się. Miło było wiedzieć, że jest się ważnym nie tylko dla rodziny. – Teraz musisz odpoczywać. Śpij sobie. My pojedziemy do domu, zjemy coś, odświeżymy się i wrócimy. Dobrze? – Chciałam powiedzieć, że na pewno jestem w dobrych rękach, że niech się prześpią, odpoczną, ale tylko pokiwałam głową. – To do zobaczenia, kochanie.
Dali mi całusa w czoło i wyszli. A ja zasnęłam.
***
Już przed otworzeniem drzwi słyszałam, że w mieszkaniu dzwoni telefon. Zdziwiłam się, bo Marcin powinien być już w domu, dlaczego więc nie odbiera. Otworzyłam drzwi z klucza i dopadłam telefonu.
- Halo? – spytałam.
- Dzień dobry, Marlenko. Dzwonimy, bo pewnie chciałabyś to wiedzieć. Wiki wybudziła się już, ale na razie musi odpoczywać. Jutro zostanie przeniesiona na oddział chirurgii dziecięcej. Sali jeszcze nie znamy, ale jak przyjdziesz na oddział to powiadomimy pielęgniarki o twoich odwiedzinach. Dzisiaj już nie przychodź, ponieważ Wiki ciągle śpi i tylko my mogliśmy wejść, ale też dosłownie na chwilkę.
- Dobrze. W takim razie dziękuję za informację. Jutro na pewno ją odwiedzę.
- Świetnie. To do zobaczenia.
- Do widzenia – pożegnałam się.
                Zdjęłam wierzchnie ubrania i weszłam do pokoju Marcina. Leżał na łóżku ze słuchawkami w uszach. Był blady, mizerny,  miał worki pod oczami. Nie przypominał Marcina sprzed tygodnia. Podeszłam do niego i wyjęłam mu jedną ze słuchawek. Otworzył oczy, ale nie spojrzał  na mnie, patrzył w sufit.
- Cześć, brat! Co się dzieje?
- A co ma się dziać? – Nadal nie miałam z nim kontaktu wzrokowego.
-  Chłopie, widziałeś siebie w lustrze? Wyglądasz jak widmo. Ogarnij się! Idź się wykąp, zjedz coś i dopiero do mnie przyjdź. Mam dla ciebie wiadomość, dobrą wiadomość, ale najpierw musisz się ogarnąć.
                Marcin nie reagował. Nadal  patrzył w sufit.
- Słyszałeś? Marcin, mówię do ciebie.
- Słyszę.
                Traciłam cierpliwość. Jestem młodsza, a nie użalam się nad sobą tak jak on. To w końcu moja przyjaciółka leży w szpitalu nie jego. I to nie on spowodował ten wypadek, więc nie powinien się tak zachowywać. Wyszłam z jego pokoju i udałam się do swojego. Kiedy włączałam komputer, usłyszałam skrzyp drzwi do łazienki. A jednak. Minęła godzina, nim Marcin zjawił się u mnie w pokoju. Nadal miał mokre włosy, ale wyglądał lepiej.
- No więc co to za wiadomość?
- Aha. Teraz to jesteś ciekawy? A telefonu ci się nie chciało odebrać? Wiki się już wybudziła. Przeszła operację wycięcia lewej nerki. Ma wstrząśnienie mózgu, rozbity łuk brwiowy, złamaną lewą rękę. Jutro przenoszą ją z OIOM-u na chirurgię dziecięcą. - Marcin był zszokowany. Widziałam to w jego oczach. Nie wiedział co powiedzieć. – Ale spokojnie, jutro do niej idę i pogadam z nią. Jak weźmiesz się w garść to pojutrze możesz iść ze mną.
- I to ma być ta dobra wiadomość? Dziewczyno, ją prawie zabiłem!
- Marcin, co ty pieprzysz?! O czym ty mówisz? To nie ty jechałeś tym samochodem! Zrozum to!
- Ale gdybym się z nią wtedy nie umówił, nie doszłoby do tego.
- Chłopaku, ogarnij się! To nie była twoja wina, rozumiesz? Nie twoja wina!!!
- Muszę się wziąć w garść – szepnął.
- No! I tak masz trzymać! – Uśmiechnęłam się. – Jadłeś coś? Bo ja chyba zrobię zapiekankę. 

_________________________________________________________________
Zgodnie z obietnicą dodaję posta :)) Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że z niecierpliwością będziecie czekać na kolejny rozdział :) Po przeczytaniu proszę o zostawienie Waszej opinii w komentarzu :) Z góry dziękuję :* 

niedziela, 15 czerwca 2014

Powrót ;))

Hej, tutaj najgorsza blogerka pod słońcem.

Kochani bardzo Was przepraszam, że przez tyle czasu nie odwiedzałam bloga, ale miałam kilka spraw, które się skomplikowały i naprawdę trudno było mi się skupić na pisaniu. Jednak naprawdę postaram sie skupić swoja uwagę w tym tygodniu na opowiadaniu no i je kontynuować.
Mam nadzieję, że jesteście ciekawi co dalej i że wytrzymacie jeszcze trochę ;))
Pozdrawiam Słoneczka :*
~~Ami

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 11 Wszystko powinno być już w porządku


            Lekarze byli mocno zszokowani wynikami badań. Wszystko wskazywało na to, że lewa nerka pacjentki nie funkcjonuje. Trzeba było podjąć ważną decyzję. Nerka musi być usunięta…
            Rodzice dziewczyny byli wstrząśnięci. Zarówno tą wiadomością, jak i tym, że lekarze stwierdzili to dopiero po pięciu dniach. Mieli jednak nadzieję, że nie będzie to miało poważnych skutków.
Operacja miała odbyć się tego samego dnia…
***
Rodzice czekali przed blokiem operacyjnym. Mama Wiki siedziała z twarzą ukrytą w rękach, tata chodził nerwowo po korytarzu. Operacja trwała już dwie godziny. Każda minuta zdawała się być wiecznością. Po pół godziny lekarz wyszedł z bloku operacyjnego.
- Mam dla państwa dobre wieści – powiedział, uśmiechając się szczerze. – Państwa córka to prawdziwa twardzielka. Podczas operacji pojawiły się komplikacje, ale wszystko zostało w porę opanowane. Operację można uznać za udaną. - Po tych słowach rodzice pacjentki odetchnęli z ulgą. – Wiktoria zostanie przeniesiona zaraz na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Na razie będziemy kontrolować pracę nerki, która została. Narkoza będzie powoli ustępowała, także Wiktoria będzie się też powoli wybudzała.
- Dobrze. A czy będziemy mogli się z nią zobaczyć?
- Wolałbym na razie, żeby pacjentka nie miała kontaktu z osobami ze środowiska zewnętrznego. Musi odpoczywać. Oczywiście będziemy kontrolować jej stan. Myślę, że państwo także powinni odpocząć. Widać, że są państwo bardzo zmęczeni. Proszę się teraz nie martwić. Wszystko jest pod kontrolą. Teraz Wiktorii naprawdę nic nie zagraża. – Uśmiechnął się lekarz. – Przepraszam, ale muszę już pędzić sprawdzić, czy sala dla Wiktorii została prawidłowo przygotowana. Do widzenia.
- Do widzenia – odpowiedzieli rodzice pacjentki, wyraźnie spokojniejsi. Nadal martwili się, bo jak po każdej operacji mogą wystąpić powikłania. Jednak starali się nie pisać czarnych scenariuszy, lecz być dobrej myśli.
  ***
                Marlena nie była świadoma tego, że Wiki miała operację, więc udała się jak zwykle przed salę na OIOM-ie , na której dziewczyna leżała przed zabiegiem. Była zszokowana, kiedy na miejscu przyjaciółki zobaczyła leżącego młodego chłopaka z zabandażowaną głową, podłączonego do aparatury. Do głowy przychodziły jej najgorsze myśli. Nie była zdolna do prawidłowego myślenia. Wiedziała, że nikt nie udzieli jej informacji, co stało się z Wiki. Niewiele myśląc udała się z powrotem do domu. Jednak nie tą najkrótszą drogą. Wybrała trasę przez cały OIOM, sama nie wiedziała dlaczego. Szła chwilę bezmyślnie patrząc w przestrzeń. Wreszcie uświadomiła sobie, że przed jedną z sal stoją rodzice Wiki. Przyśpieszyła kroku. Aż w końcu biegła.
- Dzień dobry – przywitała się, zdyszana.
- Dzień dobry. Jak tutaj trafiłaś? Przecież nikt nie udziela informacji o Wiktorii osobom niespokrewnionym – spytał zdziwiony  tata przyjaciółki.
- Byłam zszokowana, kiedy na miejscu Wiki zobaczyłam młodego chłopaka. Przez myśl przeszła mi nawet ta najgorsza myśl. Byłam tak wstrząśnięta, że zamiast iść tą najkrótszą trasą do domu i czekać na wiadomości, udałam się tą przez cały OIOM. I wtedy zobaczyłam państwa.
- Pewnie zastanawiasz się, czemu Wiki leży tutaj, prawda? – spytała mama pacjentki. Marlena pokiwała twierdząco głową. – Wiki miała operację. Podczas wypadku, oprócz złamania lewej ręki, wstrząśnienia mózgu i rozbitego łuku brwiowego, lewa nerka została poważnie uszkodzona i trzeba było ją usunąć, aby nie uszkodzić drugiej. Wiki jest teraz pod stałą opieką medyczną, także wszystko powinno być już w porządku.
- Czy mogę tutaj zostać? Choć przez chwilę? – spytała niepewnie Marlena. Martwiła się o przyjaciółkę. Była taka krucha, delikatna. Żal zajmował całe serce na widok bladej wątłej postaci podłączonej pod wszelką aparaturę.
Mama Wiktorii pokiwała głową, tym samym zgadzając się na obecność przyjaciółki córki. 

sobota, 19 kwietnia 2014

Radosncy świąt wielkanocnych!!!

Słoneczka!!!
Życzę Wam zdrowych rodzinnych radosnych świąt wielkanocnych i mokrego dyngusa!!! :D 
Kolejny rozdział już się pisze. Mam nadzieję, że już niedługo będę miałą napływ dostatecznej weny, żeby go skońcyć i dodać :) 
Trzymajcie się skarbeczki :*

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 10 Czas dłuży się nieubłaganie

      Od dnia wypadku minęło cztery dni. Wiki nadal nie odzyskiwała przytomności. Lekarze mówili, że to silna dziewczyna i wyjdzie z tego. Jednak rodzice bardzo martwili się o jedyną córkę. Spędzali całe dnie w szpitalu, co jakiś czas tylko wracając do domu, by kilka godzin się przespać. Marlena też przychodziła zaraz po skończeniu lekcji. Razem z nią Marcin. Bardzo martwił się o Wiki. Miał wyrzuty sumienia. Gdyby nie ich spotkanie, dziewczyna nie leżałaby teraz w szpitalu w ciężkim stanie.
          W szkole  też wszyscy bardzo martwili się o koleżankę. Wiki była bardzo lubiana przez klasę i nie tylko. Starała utrzymywać dobry kontakt ze wszystkimi znajomymi. Owszem zawsze mówiła co myśli, lecz w niewulgarny sposób, ale spokojny, nie obrażając nikogo. Z całej społeczności szkolnej, oprócz Marleny i Marcina, o Wiktorię zamartwiał się także Maks. Przez ostatnie dni siedział zadumany na lekcjach, nie odzywał się do nikogo i nie było z nim prawie żadnego kontaktu.
Wszyscy nie łatwo to znosili…
***
- Dzień dobry! – przywitałam się z rodzicami Wiki, którzy akurat pili kawę przed Odziałem Intensywnej Opieki Medycznej. Miałam wielką nadzieję, że ich tutaj spotkam. Mi, jako osobie nie spokrewnionej z Wiktorią, nie można było przekroczyć progu, więc przez tyle dni nie wiedziałam nic o stanie zdrowia przyjaciółki.
- Cześć, Marlena! – odpowiedziała przygnębiona mama Wiki. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Miała worki po oczami, ubrana w luźny sweter i dżinsy. Zawsze była dobrze umalowana, elegancko ubrana i z przyklejonym uśmiechem do twarzy. Jako prezes agencji dla modelek, nie mogła pozwolić sobie na worki pod oczami i pesymistyczne nastawienie.
- Czy wiadomo coś o stanie zdrowia Wiki?
- Stan jest ciężki, ale stabilny. Nie pogarsza się, dzięki Bogu.
- Ale jeszcze nic nie wiadomo?
- Lekarze mówią, że wyjdzie z tego i żeby się nie martwić. Ale jak można być spokojnym w takiej sytuacji?! – powiedział tata Wiki.
***
Po pięciu dniach stan potrąconej w wypadku samochodowym dziewczyny pogorszył się. Lekarze jeszcze niedawno pełni nadziei, teraz stracili cały optymizm. Pacjentka nie wybudziła się jeszcze od dnia wypadku, a stan zaczynał się pogarszać. Postanowili wykonać szereg dodatkowych badać, by dowiedzieć się co się dzieje z organizmem.
          Czas dłużył się nieubłaganie. Wszyscy byli przygnębieni i zmartwieni. Kierowca został aresztowany i przesłuchany. Rodzice Wiktorii zgłosili także sprawę do sądu. Prokuratura podjęła postępowanie.
***
          Ciężko jest żyć spokojnie, gdy właśnie twoja ukochana osoba leży w ciężkim stanie w szpitalu na OIOM-ie.  Czy muzyka może być lekarstwem na smutki? Lekarstwem nie jest, ale może przynieść chwilową ulgę. Marcin, by poradzić sobie jakoś z tym wszystkim, całe dnie poświęcał muzyce. Słuchał jej głośno, by zagłuszyć własne myśli, zagłuszyć żal, zagłuszyć wyrzuty sumienia. A co jeśli Wiki umrze? Jak on będzie żył ze świadomością, że przyczynił się do śmierci ukochanej osoby? Nie, nie można tak myśleć! Wiki wyzdrowieje! Ona jest silna! Ona wyjdzie z tego! Musi! 

piątek, 28 marca 2014

Nowy post już się pisze!

Nowy post już się pisze! :) Mam nadzieję, że jutro będę mogła go dodać ;) Dzięki za cierpliwość i za to, że ktoś jeszcze to czyta i czeka ;) Kocham Was za to! ;*
~~Ami

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 9 Kilka metrów

          Spotkanie miało odbyć się w sobotę. Marcin umówił się z Wiktorią przy mostku o 12.30. Kilka dni temu spał pierwszy śnieg, a ponieważ temperatury nie były wyższe niż 0oC i śnieg padał niemal bez przerwy, trzeba było wyciągnąć ciepłe buty i zimowe kurtki z szafy.
        Wiki obudziła się zbyt późno, bo do spotkania zostało 40 minut.  Szybko zjadła dwa tosty z marmoladą, wykonała poranną toaletę i delikatny makijaż. Udała się do pokoju i stała tam chwilę przed otawrtą szafą, nie wiedząc co ubrać na spotkanie tego typu. Wybrała jednak ciepły różowy gruby rozpinany sweter, top na ramiączka w jasnoróżowe dość duże kwiaty i ciemne rurki. Po włożeniu ciemnych trzewików, chwyciła telefon i kurtkę z szalikiem i czapką z bąblem i wyszła. W windzie, przeglądając się w lustrze, osądziła, że wygląda, jak mały bałwanek w tej kurtce i postanowiła kupienie drugiej, w której będzie wyglądała lepiej.
       Marcin już czekał. Co prawda dziewczyna miała jeszcze 5 minut, ale chłopak stał zdenerwowany, myśląc, że jednak zrezygnowała i nie przyjdzie.
     Wika zbiegła po schodach, wyszła z klatki i patrząc na zegarek, przyśpieszyła kroku. Do miejsca spotkania zostało kilkanaście metrów. Dziewczyna zatrzymała się na światłach. Widziała już postać, stojącą na mostku. Zielone światło. Spojrzała się w prawo, lewo, w prawo. Weszła na pasy. Przeszła kilka metrów i nagle… Poczuła silny ból i upadła. Kierowca, który potrącił Wiktorię, wyszedł z samochodu i zamiast sprawdzić stan dziewczyny, zaczął oglądać zderzak samochodu. W pewnej chwili do dziewczyny podbiegła młoda kobieta. I sprawdzając stan potrąconej, zaczęła krzyczeć na mężczyznę, ale Wiktoria tego już nie słyszała, ledwo widziała jak kobieta rusza ustami, obraz zaczął się jej rozmazywać, aż w końcu znikł…
     Marcin widząc co się stało na przejściu, zaczął biec, jak mógł najszybciej. Był zszokowany widokiem nieprzytomnej Wiki. Zaczął krzyczeć:
- Czy ktoś wezwał karetkę?!
- Tak, jak tylko to zobaczyłam. Za chwilę będą razem z policją.
- Co?! Jaką policją?! Przecież nic się nie stało!
- Nic się nie stało?! Człowieku, ta dziewczyna jest nieprzytomna! Czy ty tego nie widzisz?! –krzyczał Marcin.
- Weź odczep się ode mnie gnojku! Śpieszę się na spotkanie. Do widzenia.
- Chwileczkę! Gdzie się pan wybiera? Nigdzie pan nie ucieknie! – Tym razem do akcji wkroczyła młoda kobieta, słysząc sygnał karetki, zbliżającej się do miejsca wypadku razem z policją.  
W tej chwili samochody zatrzymały się. Ratownicy otoczyli Wiki i zaczęli ostrożnie badać dziewczynę. Policja natomiast rozmawiała ze sprawcą wypadku. Marcin udzielił jednemu z ratowników informacji ile lat ma potrącona, jak się nazywa i obiecał zaraz zadzwonić do rodziców dziewczyny i powiadomić ich o zdarzeniu. Dowiedział się, że Wiki jest w bardzo ciężkim stanie. Ratownicy przeprowadzali reanimację na ulicy, by przywrócić pracę serca.
Zaraz po odjeździe karetki zadzwonił do Marleny.
- Cześć, młoda! Słuchaj i nie przerywaj! Wiki miała wypadek… - nie zdążył dokończyć.
- Co?! Żartujesz sobie? To niemożliwe…
- Miałaś nie przerywać! Słuchaj! Dzwoń do jej rodziców i przekaż im, że Wiki miała wypadek  i jest w ciężkim stanie. Zabrali ją do szpitala na Piłsudskiego. Zaraz będę w domu, ale ty dzwoń natychmiast!
 - Jasne! Narka!
Marcin postanowił porozmawiać chwilę z młodą kobietą, która panowała nad sytuacją i zatrzymała kierowcę. Okazało się, że jest studentką na trzecim roku na kierunku filologii polskiej. Była ładna. Rudawe włosy, spięte w luźny kok. Delikatny makijaż idealnie współgrał z beżowym kominem i czarnym płaszczykiem.
- Znasz tę dziewczynę. Słyszałam, jak podawałeś jej dane ratownikowi. Jest dla ciebie kimś ważnym?
- Jak to powiedzieć… Jest przyjaciółką mojej siostry. Szła na spotkanie ze mną… Wymienialiśmy kilka SMS-ów, ale ona nie wiedziała z kim pisze. Właśnie dzisiaj miała się dowiedzieć. Bardzo mi się podoba, już od dłuższego czasu, ale ona chyba ma kogoś na oku… Zresztą… Nie zawsze jest tak, jak my chcemy…
- Jesteś strasznie mądry – powiedziała rudowłosa i uśmiechnęła się serdecznie. –Podam ci mój numer telefonu, bo chciałabym mieć kontakt z tą dziewczynką. A ty na pewno będziesz wiedział, co z nią.
- Okej. Wiki też chce być polonistką, może akurat będzie miała jakąś znajomą polonistkę, oprócz tych w szkole.
- Jeśli tak, to ja już jej na pewno nie odpuszczę! A tak w ogóle jestem Sara – powiedziała i podała chudą zimną dłoń.
- Marcin. Wybacz, ale siostra miała dzwonić do rodziców Wiki i raczej powinien już być w domu.
- Jasne, nie ma sprawy. Będziemy w kontakcie, na razie.
Pomachała mu i odeszła, a po chwili odszedł także Marcin. 

sobota, 8 marca 2014

Przeprosiny :)

Bardzo Was przepraszam, że nie ma kolejnego posta, ale wena ostatnio mi nie dopisuje i mam pewne kłopoty ze stanem zdrowia... Postaram się wymyślić, przynajmniej coś krótkiego...
Bardzo Was przepraszam i mam nadzieję, że będzie cierpliwie na mnie czekac :)
Pozdrowienia,
~Ami

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 8 Imię jak dla psa

- Marcin! Hej! Ja jestem tutaj! - Stałam i machałam rękami przed jego twarzą jednocześnie krzycząc. 
- Przepraszam cię na chwilę... - powiedział, mijając mnie. Odwróciła się i zobaczyłam, że idzie do tej przebrzydłej Wiktorii. Co ona ma w sobie takiego, że wszystkie chłopaki, jakie mi się podobają, podrywają ? Wygląda jakby się wyrwała z jakiejś bajki. Biedna mała księżniczka. Ojoj! Nie mogę oddać jej Marcina. On jest mój! Ona ma Maksa!          Nagle poczułam uderzenie w żebro. Jakaś tańcząca para wpadła na mnie. Zeszłam z parkietu zniesmaczona i usiadłam na krześle.
***
         Tańczyłem z Sylwią, gdy na salę weszła roześmiana Wiki z jakimś chłopakiem. Odtrąciłem moją partnerkę, przepraszając ją na chwilę. Podszedłem do Wiki i powiedziałem:- Cześć! Ślicznie wyglądasz! - O, hej! Ty też niczego sobie - odpowiedziała, uśmiechając się. Czułem na sobie wzrok tego chłopaka. Niewątpliwie, gdyby mógł nim zabijać, już dawno leżałbym martwy.- A, no tak! To jest Maks. - Wiki wskazała na tego chłopaka, a potem na mnie, mówiąc - A to jest Marcin.Podaliśmy sobie dłonie, choć od razu można było wywnioskować, że przyjaciółmi nie zostaniemy. - Przepraszamy, ale przyszliśmy tutaj t a ń c z y ć, więc wybacz... - Odezwał się ten chłopaczyna i chwycił Wiki za rękę. - Zgadza się. Do zobaczenia - dodała przyjaciółka mojej siostry i odeszła za rękę z tym całym Maksem. W ogóle co to za imię? Maks?Jak dla psa...
***
             Dzisiejszy wieczór był niesamowity. Usłyszałam kilka komplementów na swój temat w szczególności od chłopaków. Ślicznie wyglądasz! Jesteś cudna! Fantastycznie wyglądasz, kiedy się uśmiechasz. Świetnie tańczysz. Miło jest, kiedy od czasu do czasu moje uszy mogą podelektować się takimi słowami. Wracałam do domu z Maksem. Odprowadził mnie pod samą klatkę.- To był cudowny wieczór - powiedziałam. - Tak. Z tobą zawsze jest fajnie - odezwał się. . - Oj tam! Bez przesady. - Musiałam zmienić temat, ale nie wiedziałam, że ten też nie będzie odpowiedni. - Jak na początek października to jest dość zimno. - Zgadza się. W tym momencie Maks podszedł do mnie i przytulił, mówiąc:- Może teraz będzie ci cieplej. - Być może... - odpowiedziałam, odpychając go. - Gdybym nie musiała iść do domu. Cześć! Otworzyłam drzwi i weszłam do klatki. Gdzieś w oddali brzmiało "maksowe" hejMoże nie zachowałam się zbyt grzecznie, ale zrobił to niespodziewanie i nie pytał mnie o zdanie. Niektóre dziewczyny pewnie oszalałyby z radości, ale ja nie należę do tej grupy.         Z SMS'a od wielbiciela dowiedziałam się, że rzeczywiście uczy on się w naszym gimnazjum. Nie chciał jednak ujawnić się od razu. No trudno... Jakby to powiedziała Marlena: Life is brutal, very brutal. Właśnie! Prawie z nią dzisiaj nie rozmawiałam. Usiadłam przy biurku i włączyłam komputer. Akurat była dostępna na skype'ie. Zadzwoniłam i odebrała. - Jak tam po imprezce?- Dobrze... Widziałam Marcina z Sylwią. Oni coś ze sobą? Świetnie wyglądał...- No wiesz, ja doradzałam - odpowiedziała, uśmiechając się dumna z siebie. - Nie są ze sobą. To Sylwia uczepiła się jego jak rzep psiego ogona. - No cóż... Trzeba przyznać, że całkiem nieźle ze sobą wyglądali.- Nie, jemu podoba się ktoś inny. A jak tam u ciebie z Maksem? - Odprowadził mnie pod klatkę, rozmawialiśmy, że jest październik i zimno, a on podszedł i mnie przytulił. - Ej, to chyba fajnie, nie?- Nie! To nie jest to, co było kilka lat temu. Ja nic do niego nie czuję ani nie jesteśmy przyjaciółmi. A parą nie będziemy, na pewno nie...- Wiki, spokojnie... A co tam z tym twoim wielbicielem?- Nadal nie znam jego imienia. Ale postanowiliśmy się spotkać, prawdopodobnie w najbliższą sobotę. - Świetnie. Wiesz, co pogadałabym dłużej, tylko mama woła na kolację. - Okej. Pozdrów Marcina. Papa. - Na razie, Trzymaj się. 


_________________________________________________________________
Z tego względu, że dawno nie pojawiała się tutaj notatka. Dodałam dzisiaj dwie. Mam nadzieję, że uzbroiliście się w cierpliwość i wytrwale czekaliście na kolejny rozdział. Postaram się teraz dodawać notatki z mniejszymi przerwami, żebyście nie musieli czekać tak długo. 
Pozdrowienia, 
~~Ami 

Rozdział 7 Urok dziewczyny

   Marlena czekała na Wikę przed szkołą. Chciała z nią pogadać. Minęła chwila, nim przyjaciółka zjawiła się. 
- Hej! Po raz kolejny dzisiaj  - uśmiechnęła się dziewczyna. - Idziemy? 
- Tak!
- Marlena, z kim idziesz na dyskotekę? 
- Nikt mnie nie zaprosił, więc nie idę. A ty?
- Ja mam partnera - powiedziała widocznie zadowolona Wiki. 
- O! To super! To ten wielbiciel? Czyli jednak uczy się w naszym gimnazjum? - pytała podekscytowana Marlena. 
- Nie, ten chłopaka się nie odzywał. Idę z Maksem z mojej klasy. Napisał mi dzisiaj karteczkę na plastyce czy chcę z nim iść. Super, nie? 
- Tak. Super - odpowiedziała przyjaciółka, trochę zawiedziona. 
"On naprawdę nie umie niczego załatwić!" - skarciła brata w myślach. 
            Dziewczyny doszły do swojego bloku i pożegnały się.
***
            O 16 Marlena czekała na Sylwię tak, jak się umawiały. Dziewczyna zjawiła się z piętnastominutowym  spóźnieniem.  Widocznie już przygotowana na dyskotekę, bo była ubrana w  płaszcz, czerwoną obcisłą spódnicę, czarną bluzkę na cieniutkich ramiączkach, beżowe rajstopy i botki na ok. siedmiocentymetrowym słupku. Włosy wyprostowała. 
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała i uśmiechnęła się. - Mam nadzieję, że się nie obraziłaś.
- Nie, skąd? Jak można być obrażonym na Księżniczkę?
- Cha! cha! Marlena, miła jak zawsze.
- Daruj sobie! Po co przyszłaś?
- Tak właściwie to przyszłam, żeby zobaczyć się z  Marcinem. Jest może w domu? 
- Idziesz z nim na dyskotekę? Już mu współczuję... A uważasz, że gdzie ma być? Szykuje się, bo przecież nie może źle wyglądać przy Królewnie. 
Marlena podeszła do drzwi, otworzyła je i krzyknęła:
- Marcin! Masz gościa u mnie w pokoju! 
- Co? - Marcin wychylił głowę ze swojego pokoju. 
- Masz gościa, który czeka na ciebie w m o i m pokoju. Pośpiesz się, bo nie mogę dłużej patrzeć na ten wypielęgnowany ryjek.
Marcin podszedł do Sylwii, przywitał się i zdziwiony zapytał:
- Nie byliśmy umówieni o 16.30 pod szkołą? 
- Byliśmy, ale postanowiłam, że lepiej będzie, jeśli będziemy szli razem. 
- Okej... Tylko, że ja nie jestem jeszcze gotowy. 
- To nic - wtrąciła się Marlena. - Zabierz mi stąd tę lalunię, bo zaraz padnę, jak dłużej na nią popatrzę. 
       
             Dyskoteka zaczynała się o 17. Wiki umówioniona była z Maksem o 16.45. Czekała, więc ubrana płaszczyk, czapkę, szalik, jaskraworóżową bluzkę na ramiączka, beżowe rajstopy, wiązane czarne trzewiki i rozkloszowaną tiulową spódniczkę, podobną do spódniczek baletnic. Dziewczyna bardzo rzadko wkładała spódnice, choć stanowiły sporą część jej garderoby. Wyglądała uroczo. Widziała, że Marcin z Sylwią już weszli do budynku.  Niedługo po tym zjawił się Maks. Przywitali się i przekroczyli próg szkoły. Po rozebraniu się z wierzchnich ubrań Wiki zauważyła, że partner ma na sobie czarny T-shirt z szarym nadrukiem, dżinsy z wąskimi nogawkami i trampki. 

             Wszyscy po zostawieniu kurtek w szatni, musieli udać się do sali gimnastycznej. Panował tam już tłok,a od ścian odbijały się kolorowe światła. Z głośników brzmiała piosenka James'a Arthura You're Nobody 'Til Somebody Loves You. Niektóre pary już tańczyły na parkiecie. 
            Marcin, ubrany w błękitną koszulę, spodnie z wąskimi nogawkami, w trampkach z kolorowymi sznurówkami i włosach postawionych na żel, tańczył z Sylwią, odwrócony twarzą do wejścia. Kiedy zobaczył roześmianą Wiki, wchodzącą do sali z Maksem, stanął jak wryty. Urok dziewczyny chyba go zaczarował. 

środa, 1 stycznia 2014

Szczęśliwego Nowego Roku, Kochani! :*


Szczęśliwego Nowego Roku, Kochani! :*

Życzę wam spełnienia wszystkich marzeń,które nie spełniły się w tamtym roku. Zdrowia, dużo dobrych dni. Żebyście wytrwali we wszystkich postanowieniach noworocznych, jeśli macie. I szczęścia. Dziewczynom świetnych chłopaków, a chłopakom (chociaż wątpię, że to czytają :P) wspaniałych dziewczyn. Wogle wszystkiego, wszystkiego najlepszego i niech ten rok będzie lepszy niż ubiegły :* 

Dziękuję Wam też za 304 wyświetlenia. :*